poniedziałek, 23 lutego 2015

Moje małe złoże pedanterii #1

W tę chłodną, zimową noc pragnę wyjawić wam pewien sekret. Otóż... jestem pedantką. Z najnowszych badań wynika, że aż w 43% wypełnia mnie nadzwyczajna dokładność w sprawach nieważnych i zboczenie na punkcie symetrii. Już jako mała dziewczynka uważałam, żeby prawa ręka została podrapana w takim samym stopniu jak lewa. Czasami bywałam agresywna z powodu "lżejszej powieki". Dziś jednak mam naście lat i moja pedanteria weszła na inny poziom- zupełnie jak ja dzisiejszego popołudnia w znanym wszystkim Candy Crash.

W zeszły piątek na kółku astronomicznym pan M. wyświetlił na tablicy interaktywnej zdjęcia fragmentów nocnego nieba. Slajd składający się z czterech fotografii trwał jedynie sekundę, w czasie której my, Dumni Amatorzy Kosmosidła, szukaliśmy planetoid. Należało ich wypatrywać pomiędzy "kuleczkami promieniowania" i różniły się od nich trajektorią i prędkością ruchu. W ciągu dwóch godzin udało się nam wychwycić ponad pięć obiektów, które zapisaliśmy i wysłaliśmy gdzieś tam do Harvardu. 
Kiedy pan M. wysyłał mejla, poprosił o podanie mojego adresu, ponieważ chciałby go umieścić w raporcie. Spanikowałam. Zaczęłam uciekać w popłochu do Mozambiku, zabierając ze sobą najważniejsze rzeczy takie jak stół, żeby móc się pod nim schować i nigdy, przenigdy nie wrócić do sali numer czterdzieści.
Skąd ta panika? A stąd, że regularnie wstydzę się moich adresów mejlowych. Tak, tak,wiem jak to brzmi. Prymitywnie. Mój login musi być perfekcyjny; powinien lśnić i błyszczeć, a w półmroku świecić własnym światłem. A więc dlaczego zawsze jestem niezadowolona?
Nie mam zielonego pojęcia. 
Mam wrażenie, że w takich sytuacjach moje wszystkie złe cechy wybierają się na ognisko, które organizują w biednej, przepracowanej głowie ich właścicielki. 
Powiedziałam panu M, że oj oj, nie trzeba, mam przeogromny problem z gmailem i będę musiała założyć nową pocztę. I wiecie... nie skłamałam, Gdybym publicznie wymówiła swój adres, umarłabym na zawał serca.

A co u mnie? Och, czuję się jak perkusja... nie jem, nie sypiam i jestem w dosyć ciężkiej sytuacji. Pomimo tego, że dzięki niej jestem szczęśliwa, miewam ogromne HUŚTAWY nastroju i nie myślę o niczym innym.
Całe szczęście, że mam przyjaciół. Bez nich byłoby źle.

I tak oto kończę bezsensowny wpis o moim mejlowym strachu. Zdaję sobie sprawę, że nic z niego nie wynikło, ale musiałam się czymś zająć. W końcu stare, chińskie przysłowie mówi, że jeśli potrzebujesz pomocy, musisz opowiedzieć w Internecie o swoich wadach.  

(nie stać mnie na nic ambitniejszego)
(przepraszam)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Jestem śmietaną

Piję herbatę (zieloną z cytrynką) i mówię do swojej głowy. Kiedy mnie boli, uświadamiam sobie, że ją mam. Przytwierdzona do karku potakuje i nosi moje włosy, oczy, nos i pięć kilo stresu. Na szczęście mamy ferie, a ja tabletki przeciwbólowe. Jak na razie żadnej nie wzięłam. Nie lubię się faszerować, kiedy nie potrzebuję. Może i boli, ale szczerze powiedziawszy podoba mi się to uczucie i chętnie obejrzę z nim jakiś film.

Zastanawiałam się ostatnio, czy coś mnie omija. Wiem, wiem... nie jestem jeszcze z wami na ty, wstawiam posty raz na ruski rok i często zapominam, że niegdyś nazwałam się blogerką. Powinnam o tym pamiętać i pielęgnować mój status, ale jestem zbyt leniwa.
Leniwy poniedziałek.
Leniwe kluski.
Leniwa ja.
Chodakowska robi brzuszki.

A wracając do tematu... no cóż. Ostatnio mój most, po którym stąpam, strasznie się chwieje, a ja mam dwie lewe ręce i mogę sobie nie poradzić. Żuję za dużo gum, jestem już w 70% owsianką i mało sypiam. Omijam lekarzy, choć mnie do nich ciągnie i zbyt często myślę o Pewnej Sprawie. Codziennie sprzątam pokój, choć błyszczy, przestawiam rzeczy i kupuję nowe rośliny, coby mi smutno nie było. Ostatnio zaadoptowałam rosiczkę- Papuszka, który stoi w miejscu, w którym kiedyś postawię akwarium. Ciężko dyszy, bo nie ma much, a jego właścicielka nie chce mordować pająków. Nie kończę obrazów, herbata w kubku zostaje do rana nietknięta i wciąż piekę ciasteczka. Wczoraj zrobiłam kruche z budyniem i już ich nie ma, bo bardzo polubiła je moja siostra. Włochate, białe kapcie wymagają kąpieli, zapominam wyrywać kartek z kalendarza i czuję się jak taka śmietana wylana na ścianę, z której powoli ścieka, tworząc meandry i dziwne zaokrąglenia.
Myślę też o przyszłych studiach, osobistym potencjale i miłości, z którą spędzę walentynki. Mowa o Papuszku, rzecz jasna. Może nawet złowię mu muchę- niech wie, że go kocham.
Polecam wszystkim obejrzeć Star Treka (W ciemności), albowiem Benedict wygląda wyśmienicie. Zróbcie sobie naleśniczki, dobre kakao (do wakacji daleko, więc nie wyciągajcie jeszcze z nosa wagi i płaskiego brzucha) i spędźcie czas cudownie i bez stresu.
Adijos, porfawor.