W zeszły piątek na kółku astronomicznym pan M. wyświetlił na tablicy interaktywnej zdjęcia fragmentów nocnego nieba. Slajd składający się z czterech fotografii trwał jedynie sekundę, w czasie której my, Dumni Amatorzy Kosmosidła, szukaliśmy planetoid. Należało ich wypatrywać pomiędzy "kuleczkami promieniowania" i różniły się od nich trajektorią i prędkością ruchu. W ciągu dwóch godzin udało się nam wychwycić ponad pięć obiektów, które zapisaliśmy i wysłaliśmy gdzieś tam do Harvardu.
Kiedy pan M. wysyłał mejla, poprosił o podanie mojego adresu, ponieważ chciałby go umieścić w raporcie. Spanikowałam. Zaczęłam uciekać w popłochu do Mozambiku, zabierając ze sobą najważniejsze rzeczy takie jak stół, żeby móc się pod nim schować i nigdy, przenigdy nie wrócić do sali numer czterdzieści.
Skąd ta panika? A stąd, że regularnie wstydzę się moich adresów mejlowych. Tak, tak,wiem jak to brzmi. Prymitywnie. Mój login musi być perfekcyjny; powinien lśnić i błyszczeć, a w półmroku świecić własnym światłem. A więc dlaczego zawsze jestem niezadowolona?
Nie mam zielonego pojęcia.
Mam wrażenie, że w takich sytuacjach moje wszystkie złe cechy wybierają się na ognisko, które organizują w biednej, przepracowanej głowie ich właścicielki.
Powiedziałam panu M, że oj oj, nie trzeba, mam przeogromny problem z gmailem i będę musiała założyć nową pocztę. I wiecie... nie skłamałam, Gdybym publicznie wymówiła swój adres, umarłabym na zawał serca.
A co u mnie? Och, czuję się jak perkusja... nie jem, nie sypiam i jestem w dosyć ciężkiej sytuacji. Pomimo tego, że dzięki niej jestem szczęśliwa, miewam ogromne HUŚTAWY nastroju i nie myślę o niczym innym.
Całe szczęście, że mam przyjaciół. Bez nich byłoby źle.
I tak oto kończę bezsensowny wpis o moim mejlowym strachu. Zdaję sobie sprawę, że nic z niego nie wynikło, ale musiałam się czymś zająć. W końcu stare, chińskie przysłowie mówi, że jeśli potrzebujesz pomocy, musisz opowiedzieć w Internecie o swoich wadach.
A co u mnie? Och, czuję się jak perkusja... nie jem, nie sypiam i jestem w dosyć ciężkiej sytuacji. Pomimo tego, że dzięki niej jestem szczęśliwa, miewam ogromne HUŚTAWY nastroju i nie myślę o niczym innym.
Całe szczęście, że mam przyjaciół. Bez nich byłoby źle.
I tak oto kończę bezsensowny wpis o moim mejlowym strachu. Zdaję sobie sprawę, że nic z niego nie wynikło, ale musiałam się czymś zająć. W końcu stare, chińskie przysłowie mówi, że jeśli potrzebujesz pomocy, musisz opowiedzieć w Internecie o swoich wadach.
(nie stać mnie na nic ambitniejszego)
(przepraszam)