wtorek, 25 listopada 2014

Nauczyłam się od muchy wytrwałości

Niedawno temu miałam okazję porozmawiać z niezbyt sympatyczną muchą. Była niemiła, bezczelna i źle wychowana, więc na początku uważałam ją za owada kompletnie niewartego uwagi. Zazdrościłam jej, że może latać całe swoje życie i nie przejmować się logarytmami, ale kiedy z impetem uderzyła w szybę, przypomniało mi się, jak bardzo lubię używać mózgu.
Kiedy potęgowałam liczbę niewymierną, zerknęłam w stronę Ślepej i badałam jej niezbyt rozsądne decyzje. Na początku starała się przebić poza okno z całych sił, później zrezygnowała i łaziła po jego powierzchni, aby na samym końcu ponownie uderzyć. Liczyłam na to, że mam do czynienia z super-muchą, która zrozumie ideologię okiennic i zwyczajnie poleci do kuchni, w której znalazłaby zdecydowanie więcej atrakcji niż poza domem, ale niestety Ślepa była typową muchą-desperatką. 

Ludzie również wierzą, że aby coś osiągnąć, wystarczy im silna wola i samozaparcie. Niestety ambicja jest jedynie skorupką, którą należy rozbić, aby zrobić kogel-mogel. Dmuchając na jajko nigdy nie wydobędziemy z niego zawartości, więc należy podjąć odpowiednie kroki, aby jakoś to białko z żółtkiem wyciągnąć. Osobiście uważam, że osiąganie sukcesów jest prawdopodobne wtedy, kiedy człowiek jest świadom swoich możliwości.
Powoli zaczynam rozumieć, jak wiele rzeczy łączy mnie z muchą, która zaślepiona desperacją pragnie przebić się na drugą stronę szyby. Zauważam, że często nie realizuję planów, rezygnuję z wyzwań i często nie patrzę na świat realistycznie. Wydaje mi się, że jest grą komputerową, a pieniądze są jedynie elementami, które choć nie mają sensu, stanowią jego podporę. Pragnę brnąć na drugą stronę szyby, bo na łące rosną marzenia, które lśnią w blasku Słońca i wołają moje imię. Staram się przebić, lecz czasami stoję w miejscu i jedynie napawam się myślą o wymyślonych kwiatach. Niektórzy nazywają to brakiem zaparcia, lecz ja wierzę, że to zwykłe lenistwo, które lubię nazywać bezwładem kontrolowanym. Moim zdaniem lekceważenie obowiązków i marzeń da się pokonać, jeśli raz, a wyraźnie i z szeroko otwartą buzią powiemy sobie patrząc w lustro, czego oczekujemy i co należy zrobić, aby zrealizować swoje plany. Jak to mówią w dzisiejszych czasach- YOLO. Żyjemy tylko raz i należy podjąć wszelkie kroki, aby na końcu uśmiechnąć się i pożegnać życie z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie wszystkie cudowne chwile i żadnej nie żałować.

Aż mnie mdli, kiedy widzę zapracowanych ludzi kompletnie zatraconych w sprawach swoich firm. Nie mam nic przeciwko pasjonatom instytucji tego typu, ale kiedy mowa o osobie o zupełnie innych zainteresowaniach, mam ochotę wstać i krzyczeć. Jak można poświęcić swoje życie papierom, nadgodzinom i szefom zarabiającym więcej niż dziesięciu pracowników łącznie? Zdaję sobie sprawę, że trudno o dobrą pracę, ale NIE WOLNO zapominać o samym sobie. Nawet ten facet, którego widzisz na ulicy z torbą dokumentów miał osiem lat, marzenia o graniu w zespole i rodziców, którzy wspierali go w dążeniu do celu. Coś jednak musiało pójść nie tak i ktoś skręcił nie w tę stronę, którą należy. Rzeczywistość pochłania nawet artystów.
Mam nadzieję, że nigdy nie skończę za biurkiem i będę robiła to, co mnie naprawdę cieszy. Wiem, że aby to osiągnąć, muszę być silna i zdecydowana, dlatego codziennie walczę z moim Goliatem i przygotowuję miecz na ostateczny cios. Dawid wygra, proszę państwa, on wygra i pokaże światu, na co go stać.




piątek, 21 listopada 2014

Chciałabym

Chciałabym być niezależnym pisarzem. Takim z fajką, kartką papieru, piórem, winem i ulubioną kawiarnią. Chciałabym mieć okulary, za dużo włosów i zapięte koszule. Chętnie wdychałabym woń rozcieńczonego alkoholu lejącego się po brodach innych artystów. Gdybym wygrała na loterii, kupiłabym sobie taki świat.
Łamałabym zasady. Moje książki zawierałyby nieprzyzwoite treści. Byłabym wyśmiewana, a po śmierci wielbiona. Przez lenistwo zapuściłabym brodę. Tak, bo byłabym facetem. Oglądaliście kiedyś Kill Your Darlings? Wyglądałabym jak Radcliffe. Tak właśnie wyobrażam sobie moje prywatne niebo.
Pamiętam, że podczas omawiania dwudziestolecia międzywojennego na języku polskim bardzo żałowałam, że nie urodziłam się w podobnym okresie. Dzisiejszy świat jest poukładany, a gdzie się nie obejrzysz, ktoś patrzy; patrzy i to natrętnie. Nie masz swobody. Głowa mówi tak, a ONI nie. Zwracasz uwagę na to, co pomyślą. Ograniczają cię. Czujesz się jak butelka wody gazowanej obok mineralnych- jesteś pełen obaw, że kiedy się otworzysz, reszta to usłyszy.

Chcę być osobą, która ma swoje zdanie i nie wiedzie zwykłego życia. Obawiam się jednak, że za dużo we mnie gazu. Nigdy nie będę tym, kim chcę, dopóki nie zrobię czegoś z nakrętką, która nie pozwala na odkorkowanie. Wiem, że nie będę mieć fajki, bo nie lubię jej zapachu, ale chciałabym mieć kawiarnię, czas oraz pewność siebie.
Nawet ten blog... kto by pomyślał... to już któryś z kolei post. Wydaje mi się, że poruszam prozaiczne tematy i nie umiem się pocieszyć. Mam zamiar zacząć od nowa, choć w sumie stoję w progu. I to właśnie ja. Mówię A, a później coś odcina mi język. Szkoda, że odrasta.
Dlatego uwaga.
Chyba kwitnę.



wtorek, 4 listopada 2014

Mruczkowy Pakt, czyli koty atakują

Krąży plotka, że pewne czworonogi chcą zawładnąć światem. Pragną zła, rozlewu krwi i bogactwa.
Koty. Mój nazywa się Misha Kot i jest prawie tak dziwna jak jej "nazwisko". O Miszkociałce można mówić latami, ponieważ wszystko zaczęło się od autobusu i sznurka, ale o tym w (mam nadzieję) przyszłym poście.
Na podstawie własnych spostrzeżeń postaram się opisać te jakże tajemnicze istoty.

Jak wiemy, koty posiadają ogonki, pyszczki, nóżki, brzuszki, plecki i inne części ciała, które kryją niecne plany snute gdzieś pomiędzy trzustką, a móżdżkiem. Mówi się, że to półtora kilograma zła w porywach do czterdziestu w okresie zimowym. Sama Miszkociałka przytyła dobre trzy kilo, więc wyobraźcie sobie kocie pokłady tłuszczu, które powstały w przeciągu kilku ostatnich miesięcy na całej planecie.
Dzisiejszy post nie powstałby, gdyby nie moje dziwaczne zwierzę. Nawet nie wie, że o niej pisze, ale kiedy dorwie się do laptopa i przeczyta, co o niej napisałam... ach. Może będzie na tyle łaskawa, że zostawi mi ręce, bym mogła usunąć posta po osobistych przeprosinach w formie beczki mokrej karmy.
Grudzień 2013 roku był dla Miszkociałki miesiącem nowych doświadczeń. Musiała pogodzić się z faktem, że jej przyjaciel odszedł, a do domu przyszedł następny. Pies rasy bokser o imieniu Figa wbiegł do domu, narobił na dywan i śmiertelnie przeraził biedną Miszkę, wypędzając ją na pierwsze piętro. Przysięgam- siedziała na łóżku siostry przez kilka godzin, trzęsła się jak galareta i wydawała dźwięki opóźnionego w rozwoju pelikana. Razem z mamą starałyśmy się przekonać ją do nowego domownika, ale za każdym razem wyrażała głośną dezaprobatę i skończyło się na kilku podrapanych przedramionach. Z biegiem czasu Miszkociałka przyzwyczajała się do Figusi, aż w końcu ją zdominowała. To straszne, że tak mały kot potrafi okiełznać dorosłego psa.

Powróćmy jednak do dnia, kiedy rodzice wrócili do domu z nowym domownikiem. Miszkociałka siedziała wtedy na podłodze i z zaciekawieniem przyglądała się światłom na suficie. Nagle otworzyły się drzwi, przez które wleciała brązowa kulka radości. Biało-czarny kot podskoczył, najeżył się jak nigdy wcześniej i pognał po schodach do pokoju siostry, w którym nie spodziewała się żadnego psa. Widząc jej wyraz pyszczka roześmiałam się, ale dziś znam prawdę, którą ona poznała w pierwszej chwili pobytu Figi w naszym domu.
Przewidziała, że pies jest demonem.
W jej oczach dostrzegłam obraz końca świata, tuzin wyrwanych drzewek, pięćdziesiąt siedem potarganych książek, osiemnaście zdechłych mysz, dwa tysiące przekleństw i siedemdziesiąt kilogramów wyleniałej sierści.
Miszkociałka nigdy wcześniej nie reagowała w taki sposób na większe zwierzęta. Zazwyczaj zachowywała spokój, odsuwała się na bezpieczną odległość i przyglądała się osobnikowi z zainteresowaniem. Wtedy jednak uciekła, aż się za nią kurzyło. To potwierdza moją tezę o rzekomych mocach, którymi władają koty.
Tak naprawdę nikt nie wie, o czym myślą. Jedno jest jednak pewne- one knują, knują i to intensywnie. Mają swoje niecne plany, o których nigdy się nie dowiemy.
Oczywiście dopóki ich nie zrealizują. 

Następnym tematem do rozważań jest pytanie: czy koty kochają ludzi? Zdaję sobie sprawę, że stąpam po cienkim lodzie wypowiadając się na ten temat, ponieważ wiem, że ludzie dzielą się na dwa typy: są kociarze i antykociarze. Ci pierwsi uważają, że koty są najlepszymi zwierzętami na świecie, a z kolei drudzy twierdzą, że pierwsi nie mają racji. Sama zaliczam się do niezależnej grupy pośredniej, która sądzi, że koty są dziwne i nigdy ich nie rozgryziemy.
Lecz uwaga. Wyobraźcie sobie sytuację, że jakimś magicznym sposobem stajecie się kilkakrotnie niżsi. Macie dziesięć centymetrów wzrostu, szalenie piskliwy głos i... kota. Niektórzy uważają, że w takiej sytuacji człowiek zostałby przez niego strawiony w zaskakująco szybkim tempie . Ci "niektórzy" to z zamiłowania psiarze bądź realiści. I co z tym fantem zrobić? Czy kot jest machiną pożerającą mniejsze zwierzęta od siebie? Czy mieszkają z nami tylko dlatego, że dajemy im jeść, zapewniamy ciepłe posłanie i bezpieczeństwo?
Należy wspomnieć, że te małe urwisy zostały udomowione około 8000 tysięcy lat temu, dlatego miały trochę czasu na zabawę z genotypem. Oprócz tego, zawarły z ludźmi przymierze, które lubię określać Mruczkowym Paktem. Polega on na tym, że wiedziemy z kotami symbiotyczne życie. One zapewniają nam ochronę przed szkodnikami, a my dajemy im schronienie i łatwo zdobywane pożywienie. Oboje czerpiemy z tego korzyść, więc dlaczego miałyby opuszczać nasze domostwa?
No to sprawy polityczne mamy za sobą.
Podsumowując: mamy z kotami wspólne interesy. Choć są słodkie, często zapominamy o ich ciemnej stronie, nad którą naukowcy powinni pracować i szlifować każde stwierdzenie, które uda się wysnuć z długotrwałych badań. Na chwilę obecną uważam, że być może koty pałają do nas jakimś uczuciem, a już szczególnie wtedy, kiedy otwieramy puszkę z mokrą karmą ;)


(Jedno musicie wiedzieć- kocham koty. Pomimo uczulenia, chętnie przytulam każdego, którego spotkam na drodze, a kiedy ktoś mi mówi, że ich nienawidzi, robię minę numer 312 i uciekam do Maroko. Moja wypowiedź przypomina  list gończy, ale uwierzcie mi, drodzy przyjaciele, w żaden sposób nie staram się ubliżyć kotom. Chciałabym rozgryźć ich tajemnicę i w końcu powiedzieć Miszkociałce, że znam jej sekret i nie musi już się ukrywać. Po tych słowach powinna odezwać się ludzkim głosem, ubrać melonik i wypić ze mną herbatkę. )